Kraków trzeba odwiedzić przynajmniej raz w roku. Taka tradycja. Najlepiej w maju lub czerwcu, zahaczając o Miesiąc Fotografii. Chodząc spokojnie po mieście i upajając się wolnym czasem, odwiedzamy najciekawsze wystawy. Tak odpoczywamy.
Im bliżej Rynku, tym trudniej się wyłączyć. Wszędzie wycieczki i tłumy przechodniów.
Jesteśmy na Grodzkiej. Przepychamy się przez grupki obcokrajowców z głowami skierowanymi ku górze, rodziny z lodami, kebab, koszulki, kolczyki, grajkowie, żywe posągi, zapiekanka... W prawo! Do kościoła Franciszkanów!
Gwar ustaje i zamienia się w cichy szmer. W kościele jest tylko kilka osób pogrążonych w modlitwie. Zgarbione sylwetki delikatnie rysują się w półmroku panującym w kościele. To miejsce wyjątkowe. Światło delikatnie przedziera się przez piękne witraże. Atmosfera jest mistyczna.
Siadamy w jednej ze starych, drewnianych, potężnych ław. Zatapiamy się w strumieniu światła przechodzącego przez witraż.
Uspokajamy duszę i ciało. Pogrążamy się w ciszy i zadumie.
Po chwili rozmyślań podnosimy głowy do góry, aby przyjrzeć się sklepieniom, pobłądzić wzrokiem po zwariowanej polichromii.
I co dostrzegamy?
Rytmiczny układ wzorów i barw jest zaburzony!
Kilkanaście metrów nad nami widnieje ślad.
Tu byliśmy - Turyści!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz